poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Wymarzyłam sobie życie

       Oczami wyobraźni widzę siebie, przy komputerze, piszącą. Jestem bardzo skupiona i pochłonięta. Moje biurko, przy którym siedzę jest duże, jasne. Mogłoby na nim znajdować się dużo materiałów pomocnych przy pisaniu, ale oprócz komputera i kubka termicznego w szmaragdowym kolorze, z zieloną herbatą, nie ma nic. Jest czysto, bez zbędnych drobiazgów, które mogły by mnie rozpraszać. Bardzo nie lubię pracować w miejscu, gdzie jest bałagan, gdzie leżą przypadkowe przedmioty. Z resztą, nie potrzebuję nic, skoro mam swoją, piękną i rozwiniętą wyobraźnię, bogatą w emocje. Tyle wystarczy, by tworzyć piękne rzeczy. Gabinet, w którym się znajduję, jest jasny, przestronny, a gdy podniosę głowę z nad komputera, żeby oderwać wzrok od monitora i dać mu odpocząć, mam widok na ocean. Ściana na wprost od biurka jest przeszklona, żebym miała jak najszerszy widok, na wspaniały bezkres wody. Uwielbiam patrzeć na bujające się fale. To ułatwia mi zatapianie się w marzeniach. Odpływam od otaczającej mnie rzeczywistości. Wówczas moje dłonie, w delikatnym szeleście, oddają komputerowi,  dryfujące myśli. Moja podświadomość łączy się z błękitną otchłanią i wtedy może zdarzyć się wszystko, wszystko co chcę napisać.

A gdy zmęczy mnie pisanie, wstaję od biurka i idę na spacer, brzegiem oceanu, boso. Czuję  przesypujący się piasek między palcami stóp,  jak dialogi, zdarzenia i sytuację w moich książkach. Niby spokój mnie otacza, a w rzeczywistości, każdy dzień jest wspaniałą przygodą.

      Często, podczas spacerów, spotykam ludzi. Niektórzy z nich idą pieszo z jednego miasteczka do drugiego. Inni mieszkają w mojej okolicy. Pozdrawiamy się serdecznie, rozmawiamy...

 Nie zawsze mam jednak ochotę, podczas przerwy w pisaniu, na rozmowy i spotkania, bo to mnie wyciąga z mojego świata. Udaje się wówczas na skałę wychodzącą wprost z oceanu na plażę. Jest tam na niej półeczka, na którą łatwo się wspiąć aby posiedzieć w samotności. To jest jedyne miejsce, które bynajmniej nie jest ciche. Ocean huczy, fale z łoskotem rozbijają się o skały, a mnie to nie przeszkadza. Moje myśli nie odlatują jak mewy, próbując uniknąć uderzenia falą. Poddają się temu i napędzają moją wyobraźnie, zgodnie z humorem żywiołu. Kocham przyrodę, jej delikatność  i moc. Kocham przebywać z nią sam na sam, jest taka naturalna i magiczna. Zawsze w kontakcie z nią doznaję szczęścia. Czuję tak, jakbym poza nią nie potrzebowała nic więcej. Czy to jest skała na plaży, u stóp oceanu, czy to kwitnąca łąka pod lasem, czy srebrzysty strumyk. Zawsze jest jednakowo, zawsze jest wspaniale. Przyroda jest dla mnie źródłem, z której czerpię prawdziwe życie.

Popołudniami wychodzimy z rodziną i znajomymi na kolacje, do okolicznych restauracyjek, jedną lubimy szczególnie. Mieści się na końcu uliczki. Zwróciłam, zaraz po przeprowadzce tutaj, na nią uwagę, ponieważ sprawia takie wrażenie, jakby właśnie na tej restauracyjce, wyhamowała uliczka, przed wpadnięciem do oceanu. Chyba dlatego tak to widzę, ponieważ wszystkie uliczki tutaj są kręte, a ta jedna, zmierza prosto do plaży. 

Nie bardzo lubię to, kiedy mam wenę i myśli tłoczą się gotowe do napisania, jestem ograniczona czasem i ten moment, kiedy muszę zejść z obłoków na Ziemię. Wiem, że jest to ważne, że trzeba oddzielać jedno od drugiego, że przecież nie można nie jeść, nie spotykać ludzi...Ale ten moment kiedy, czasem dzieją się tak ważne rzeczy, oczywiście w mojej głowie, ja muszę zejść na Ziemię i zastanowić się w co się dzisiaj  ubrać na kolację. Wydaje mi się to takie płytkie. Dlaczego muszę to robić? A przecież bardzo lubię dobrze wyglądać. Czasem się zdarza, że ciało jest już na Ziemi, a głowa dalej w obłokach i to jest najgorsza opcja, bo wtedy się strasznie denerwuje. To jest chyba coś w stylu rozdwojenia jaźni. Ale gdy już przejdę przez te drzwi, jest ok. Zresztą od wszystkiego trzeba odpocząć, żeby złapać dystans i doświadczyć czegoś nowego, co być może jutro mnie zainspiruje.

Tak sobie żyję od kilku lat na Maderze. Jestem szczęśliwa i spełniona. mam piękny dom w kolorze waniliowym z białymi elementami wykończeniowymi. Mieści się na samym końcu uliczki, z drugiej strony domu mam zejście na plażę. 


W kolejne dni muszę opuścić mój bezpieczny przylądek, ponieważ ukazała się właśnie w sprzedaży moja książka. Lecę do Polski i będę spotykać się z moimi czytelnikami. W pięciu miastach w Empikach, będę podpisywała książki. Kilka spotkań zorganizowanych przez wydawnictwo, targi książki, wywiad w telewizji śniadaniowej, spotkania z dziennikarzami. Na koniec Gala Literackiej Nagrody " Nike".


Tak wyobrażałam sobie swoje życie. Zawsze wierzyłam, że to się wydarzy, dlatego dbałam o siebie, o swoją sylwetkę i o urodę. Mówiłam wtedy mężowi, że zawsze muszę być gotowa, bo gdy w końcu stanę się sławna i bogata, to muszę być na to gotowa. Zgrabna, bez zbędnych znaków upływającego czasu i przede wszystkim zdrowa, bym mogła cieszyć się wymarzonym życiem. On śmiał się pobłażliwie, pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że marzenia się spełniają. Zwłaszcza  wówczas, gdy są tak dokładnie sprecyzowane, jak moje. Zawsze wiedziałam co chcę robić, czekałam jedynie na właściwą chwilę. Najpierw musiałam doświadczyć prozy życia, abym zbudowała sobie bazę danych, z której mogłabym czerpać, jak z bezdennego źródła. Musiałam pożyć, żebym wiedziała o czym pisać i co jest w życiu naprawdę ważne. Poza tym uważam, że stanie się osobą sławną w dojrzałym wieku jest o wiele bezpieczniejsze niż w młodym. Podchodzi się wówczas do życia z większą pokorą. Wydaję mi się, że młodym osobom bardziej grozi zachłystnięcie się sławą niż dorosłym.

 Dokładnie widziałam swoją przyszłość, oczami wyobraźni. Żeby wypełniać piksel, po pikselu w obrazie mojego życia, pisałam każdego dnia, w czasie przeszłym, jak będzie wyglądało moje życie. Uważałam, że właśnie w takim, jakie opisywałam, będę się czuła zgodnie z moim sercem i duszą. I tak jest. Nic bym w nim nie zmieniła. Mam cudownego męża, który, zanim wystrzeliła moja kariera, pozwalał mi marzyć. Ja wspierałam go w jego karierze. Zwykle dużo o niej rozmawialiśmy, wyobrażaliśmy sobie, co będzie, gdy on wespnie się na kolejny szczebel. Lubię te nasze długie wieczorne rozmowy, w których zawsze snuliśmy i nadal snujemy plany na życie. Pamiętam anegdotę z tych wieczornych rozmów,  gdy dowiedzieliśmy się, że nasza rodaczka, Olga Tokarczuk, dostała Nagrodę Nobla. Zachwyciłam się tym faktem i zaraz dodałam, że ja też będę laureatką tej nagrody. Borys śmiał się ze mnie, ja też się śmiałam, ale nie z siebie, tylko na myśl o tej wspaniałej chwili. To były czasy, gdy na koncie swoim miałam dwie bajki i dwa opowiadania. Z jednego z nich, o mądrej Kenah, byłam bardzo dumna.




Dzisiaj mam w RMF'ie program. Wybrałam listę ulubionych utworów. Na pierwszym miejscu jest wspaniała piosenka Phil'a Colinsa, Ageinst all odds, kolejna Adel, Something like you, John Lennon, Imagine, Whitney Houston,  I'm every woman,  Alicia Keys, Girl on Fire. Będzie wspaniale. Opowiem o drodze, jaką przeszłam, by znaleźć się tu gdzie jestem.


Przez wiele lat pracowałam w korporacji, pod dyktando managera. Nie ważne, jaki miał humor, czy miał rację - on miał zawsze rację. Marzyłam o tym, by się uwolnić. Osaczał mnie i ograniczał tak bardzo, że przestałam być sobą. Na początku jeszcze walczyłam, ale raz za razem podcinał mi skrzydła. W pewnym momencie zatraciłam się całkowicie. Nie wiedziałam co jest dobre, a co złe, co moje, a co korporacji. Pamiętam, gdy jednego dnia, gdy walczyliśmy z czasem, aby wykonać projekt, po ośmiu godzinach pracy, zaczęłam się zbierać do wyjścia

- A Ty, gdzie się wybierasz? - zapytał.

Właściwie chciałam odebrać dziecko z przedszkola, nakarmić i wrócić, ale chęci odpłynęły bezpowrotnie. Zrobiłam to jednak. Nie było to dobre ani dla mnie, ani dla dziecka. Dało jedynie posmak władzy innych nade mną. Wszystko co chciałam zrobić, tak po prostu, z czystego serca, kończyło się tym, że i tak bezwzględnie muszę być posłuszna.

Specjaliści od rozwoju zawodowego, głoszą teorię, że korporacje, to najlepszy początek kariery zawodowej. U mnie tak nie było. Już nigdy, będąc pracownikiem nie poczułam się swobodnie w swojej roli. Nie czułam, że cokolwiek może ode mnie zależeć. Nie jestem typem człowieka, który wspina się po szczeblach swojej kariery nie zważając na nic. Dla mnie kariera nigdy nie była ważniejsza niż ludzie. Pewnie dlatego tyle swojej wartości straciłam pracując w korporacji. 

Zastanawiam się, co jest lepsze, żyć jak automat, nie mając pojęcia, o tym, że można robić większe i lepsze rzeczy, niż wykonywać czyjeś polecenia. Czy motać się jak mucha w ukropie i nie wiedzieć, czy wyjdzie Ci to na dobre, czy tylko więcej samej siebie stracisz.

Tak bardzo marzyłam o tym, żeby ktoś zdjął ze mnie pęta organizacji, w której tkwiłam, tak bardzo chciałam być sobą. A ja zamiast się rozwijać, wycofywałam się kroczek po kroczku, żeby znaleźć takie miejsce, by nikt mnie nie zauważał.

 Pamiętam, że podczas wyjazdu integracyjnego mieliśmy zajęcia z psychologami. Jednym z zadań było wybranie sobie obrazka, z pośród wielu. Wybrałam taki, na którym w ogromnym lesie, mała, zagubiona dziewczynka chowała się za jednym z drzew. Przypadek? Czyli tak działa podświadomość? Nie miałam za zadanie, wybranie obrazka, z którym się identyfikuję. Miałam po prostu jakiś wybrać.

Wiedziałam, że tak nie chcę żyć, że każdy dzień był dla mnie cierpieniem. Zatracałam siebie, dzień po dniu. Czy byłam nie wartościowym człowiekiem, żeby schować się w gąszczu i teoretycznie istnieć tylko po to, by wykonywać czyjeś polecenia? Nie.  Tak się nie czułam. Wiedziałam, że jestem wartościową osobą i że muszę coś zrobić, by wszystko zmienić. Jestem trybem wszechświata, a nie korporacji.


Później przyszła mi wspaniała myśl do głowy. Olśnienia! Eureka! Czytając o przebaczeniu w pierwszej chwili pomyślałam o autorytarnym managerze, że mu przebaczam. Ale zaraz zaskoczyłam, że ja mu nie muszę przebaczać, bo ja go za nic nie winię. On nie robi mi nic złego, jedynie dobro. Swoim postępowaniem zmusza mnie i mobilizuje, żebym poszła dalej, nie żyła w przyzwyczajeniu do swojej roli, tylko żebym się realizowała. I wręcz jestem mu wdzięczna, za to, jaki jest. To tylko ode mnie zależy, jak  się zachowam w tej sytuacji. Czy będę tkwić w tym jednym miejscu, będąc nieszczęśliwą, osaczoną i nie będąc sobą. Będzie we mnie wzrastał gniew. Czy wezmę stery w swoje ręce i dzięki toksycznej współpracy, zrealizuje swoje marzenia. To wymaga dużego wysiłku, pracy, zaangażowania, twardego charakteru i wytrwałości. Ale czy nasze marzenia, nie są tego warte? Czy spokój, harmonia i spełnienie nie są tego warte?

Wszyscy ludzie, których spotykamy są  nam potrzebni. Jedni są dla nas podporą, a inni bodźcem do działania. Jeśli to sobie uświadomimy, nie będziemy żywili do nikogo urazy. Jedynie do siebie, jeśli nie odnajdziemy w sobie siły do działania i pozostaniemy dryfującym statkiem, zdanym na pogodę i niepogodę, niezależną od nas. Czuję się fantastycznie z tą myślą! Ona dodała mi sił i skrzydeł. Czuję, że mogę naprawdę wiele!

 Postanowiłam każdego dnia pisać. Było to tak trudne, ponieważ przywykłam do tego, że wykonywałam czyjeś polecenia. Czułam się, zasiadając co rano, jak ptak, któremu sieć zarzucono na skrzydła. Trzepotałam nimi, próbując się uwolnić. Modliłam się do Ducha Świętego o mentalne uwolnienie. Wychodziłam na spacer, oddychałam energią płynącą z przyrody i ciągle miałam strach w sercu, że nie będę miała o czym pisać. Jednego dnia napisałam, a co jeśli jutro mi nic do głowy nie przyjdzie. Lęk, obawa, przerażenie. A co będzie jeśli faktycznie się do niczego nie nadaję? Jeśli nie będę pisała, to ciągle będę więźniem miejsca, w którym nie chcę być. Zbierało mi się wówczas na płacz. Odsuwałam te depresyjne myśli od siebie, bo kiedyś dotarła do mnie genialna myśl. Przecież każda osoba, która pisze, jest podobna do mnie, różnica jest tylko taka, że te osoby wierzą, że mogą to robić i piszą, a pisanie jest dążeniem do doskonałości. Każdy kolejny tekst, każda kolejna książka może być coraz lepsza.

Pragnęłam od tej chwili nigdy nie przestać wierzyć w siebie i pisać, żeby nauczyć się przelewać swoje myśli na papier. Poza tym, narzuciłam sobie też, żeby nie mieć presji czasu, że mam go mnóstwo , żeby to robić, ale nie mam go w ogóle, żeby pozwolić sobie na ociąganie się i bycie słabym. Trzeba wziąć byka za rogi, jeśli się coś chcę w swoim życiu zmienić.

Po tych mobilizujących myślach, którymi ustawiałam siebie, natrafiłam na filmik Beaty Pawlikowskiej, która opowiadała, że jeśli się stymuluje mózg, to on będzie się rozwijał do końca życia.  Powiedziała też coś bardzo ważnego:" możesz wszystko, cokolwiek byś chciała, możesz".


Tak bardzo się motywowałam i mobilizowałam, i przestałam. Przez prawie osiem miesięcy nic nie napisałam. Stanęłam w martwym punkcie i nic nie robiłam. Znowu płynęłam z prądem.

Czemu? Czemu tak jest, że człowiek zgadza się na wszystko, że myśli:" a dobra i tak z tego nic nie wyjdzie". Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli ty nie kreujesz swojej rzeczywistości, ktoś to za ciebie zrobi. Wszystko to wiem i co? Jestem taka wściekła na siebie. Czas sobie biegnie, a moje życie wraz z nim. Przemija na niczym. Na tym, że coś dzieje się po prostu i nie ma to większego znaczenia. Czy to jest lenistwo, brak wiary w siebie? Ile mam jeszcze sobie przytoczyć wniosków, do których sama doszłam, że tak żyć nie można?

Wdech, wydech, wdech, wydech. 

Życie to proces-tak wiem. Uczymy się powoli, powoli chłoniemy i przyswajamy sobie pewne tezy. Mózg odbiera sygnał szybko, do serca musi docierać trochę dłużej. Serce musi przyjąć za prawdę wszystkie wnioski, jakie sama z życia wyciągnęłam. Są one zgodne z rzeczywistością. Piszę o tym wszystkim na moim blogu, a do serca nie dopuszczam. To jest tak, jak w przysłowiu "szewc bez butów chodzi".

Zaobserwowałam u siebie, fakt, że gdy piszę, bardziej się rozwijam. Mam więcej do powiedzenia na różne tematy, jestem pewniejsza siebie, mniej boję się nowych wyzwań. To również dużo znaczy.

Wszystko przemawia za tym, żeby pisać. Dużo dobra dla mnie z tego płynie. A na tą chwilę mam wszystko, co do tego potrzebuję. Mam komputer, mam czas, jedynie o co muszę walczyć, to o mobilizację do pracy. O odpowiednie lektury i bodźce, które będą mnie motywowały i inspirowały. 

I wyruszam w drogę, cytując siebie:" otulam się szalem otuchy i zrozumienia" -witaj przygodo!


Wieczorem, będąc już w łóżku, zamknęłam oczy i poprosiłam Boga, żeby mnie w tą noc naprawił. Żeby połączył wszystkie niepołączone neurony. I zrobił to dla mnie. Rano obudziłam się z przekonaniem, że jestem na dobrej drodze, bo otaczają mnie osoby, książki, które prowadzą mnie do tego, by pisać. Natknęłam się kiedyś na Wojciecha Eichelbergera, najpierw w literaturze, później znalazłam filmiki z jego szkoleń. W prezencie otrzymałam jego książkę. Później natknęłam się na Beatę Pawlikowską. Oglądałam filmiki motywujące. Na urodziny dostałam od mojego syna jej książkę. Na gwiazdkę również od syna dostałam inspirującą książkę:" Mózg i serce magiczny duet" James'a Doty. Wszystko w temacie tego, do czego dążę.

Ta naprawa, tak myślę, polegała na uświadomieniu mi, że się realizuje i to jest proces, potrzebuję jeszcze tylko systematyczności i tego, żeby pisanie weszło mi w krew. A'propos nawyków, na gwiazdkę w ubiegłym roku dostałam, również od mojego syna, książkę Brayan'a Tracy "nawyki warte miliony".

Jestem już spokojna, wszystko składa się w jedną układankę. Trzeba przejść pewną drogę, aby móc się realizować. Ta droga jest również bardzo ważna. 

Tak jestem już o wiele spokojniejsza i pewniejsza siebie. Wiem, że do tego, aby pisać trzeba mieć dobrą bazę, duży zasób wiedzy, wrażliwości, kreatywności, umiejętności. Nie można na początku snuć ambitnych planów, typu, zamarzyłam  zostać poczytną pisarką, więc siadam, piszę i dzieło, które stworzyłam jest na miarę Nagrody Nobla. Bez treningów, udanych i nieudanych prób, to się nie zdarzy. Więc jeszcze raz wdech, wydech, wdech wydech - próbuj jesteś na najlepszej drodze, do twojego wielkiego, prywatnego szczęścia, do spełnienia.  Kroczek po kroczku i patrz tylko na to, co dzisiaj, co jutro i  rób to.

A gdy będziesz miała, tak ambitne plany, jak napisanie książki  z marszu, na miarę Nobla, zablokujesz się i już nigdy nic nie napiszesz.



No więc wymarzyłam sobie życie.

Dzisiaj jestem w Dzień Dobry TVN i będę rozmawiać o swojej książce. Nie stresują mnie kamery ani wywiady. Tyle wywiadów już przeszłam w swojej głowie, wyobrażając sobie siebie w takich sytuacjach, wymyślając pytania, jakie mogą mi zadać rozmówcy, że mimo, że w rzeczywistości ich nie miałam, to jest to dla mnie, coś co nie jest mi obce.

Będę gościem Anny Kalczyńskiej i Andrzeja Sołtysika.


- Jak doszło do tego, że rzuciłaś korporację i postawiłaś na swoim?- zapytał Andrzej


- Kiedyś, wracając z pracy, jechałam za tirem, czułam ogromną frustrację. Pojazd ograniczał mi prędkość i widoczność. Wpadła mi nagle myśl do głowy: czemu ja go nie wyprzedzam? Przecież mam taką możliwość.

To tak jak w życiu, człowiek czasem znajduje się w takiej sytuacji, jakby jechał za tirem. Jest mocno ograniczony i popada we frustrację.  Czemu my właściwie wściekamy się na życiowe przeszkody, a nie chcemy je omijać? To jest tak, jakbyśmy się przyzwyczaili, że jedziemy jednym i tym samym pasem i nikomu wolniejszemu, słabszemu, albo cięższemu na niego nie wolno wjeżdżać, bo nas ogranicza.  Dość jest to egoistyczne . Nie lubię zmian? Lubię schemat? Muszę nad tym pomyśleć.

I pomyślałam, włączyłam kierunkowskaz, dodałam gazu i wyprzedziłam tira.

Ważne jest to, żebyśmy słuchali serca i małymi kroczkami szli w jego stronę.

Oczywiście nie było tak, że następnego dnia przyszłam do pracy i złożyłam wypowiedzenie. Nie. Pracowałam jeszcze jakiś czas, ale proces wyprzedzania tira rozpoczął się już w ten dzień.

Podjęłam decyzję, że chcę iść za głosem serca. Tą strefę chcę rozwijać,  nie chciałam ciągle narzekać. W ogóle mam wrażenie, że zanim ta myśl rozświetliła mój umysł, czekałam na to, żeby to inni dali mi szczęście. Sama, jak gdyby, nie chciałam sobie go dać, tylko przyjęłam  postawę roszczeniową, że szczęście, moje spełnienie, powinni mi dać ludzie, mój przełożony, koledzy i koleżanki, mąż, dzieci, nie ja, wszyscy inni. I to był przełom, otwarłam oczy, zrozumiałam, że moje życie zależy ode mnie samej, od nikogo innego. To ja mam kierownicę mojego samochodu w rękach i mogę nią kierować, mogę zmienić pas, przyspieszyć, skręcić, mogę naprawdę wiele. A ja oczekiwałam, żeby inni, podróżujący autostradą mojego życia, usuwali mi się, abym mogła swobodnie przeżyć swoje życie. Nieprawdopodobne po prostu jest to, czego oczekuje się od drugiego człowieka. Zrzuca się winę na wszystkich, poza samym sobą, za to, że nie jesteśmy szczęśliwi. To było odkrycie i  początek dobrego. Dzień, w którym uświadomiłam sobie, że kierownicą, którą trzymam w dłoniach nie będzie kierował kierowca tira, bo on ma swoją, tylko ja.

Kroczek, po kroczku budowałam siebie. Upadałam i podnosiłam się. Jednego dnia coś napisałam, następnego dnia to przeczytałam, wydawało się bezsensu, porzucałam sprawę. Wracałam do rutyny, za jakiś czas, zaglądnęłam do tego  co wcześniej napisałam, doceniłam. Byłam nawet wiele razy dumna z siebie, więc znowu rosłam i pisałam. Czasem upadki były długotrwałe, ale zawsze wracałam. Nawet, gdy byłam w trakcie takiego upadku i nie pisałam, to gdy pomyślałam, że to są moje chwile, gdy siedzę i piszę i odpływam w mój świat, ech... Cudowne momenty, kiedy nawet wyobrażałam sobie, że to robię, mój świat...

Jeśli zdarzyło mi się komuś powiedzieć, że pisanie jest moją pasją, uwalniała się we mnie taka energia cudowna, mrowienie w całym ciele, drżenie rąk, na myśl o tym jak  to lubię i jak  chcę być w moim świecie. Oczywiście, tak nie było od samego początku. Najpierw byłam bardzo nieśmiała do samej siebie, zadziwiające. Ale tak jak wcześniej napisałam, budowałam siebie, rozwijałam się duchowo i niesamowite uczucie, przyszło z czasem. Nadal mam taką słabość, że gdy mówię do siebie:

-Chodź, napiszemy coś, o tym i o tym.

To tak bardzo nie chcę, chyba ciągle boję się podświadomie, że nic mi do głowy nie przyjdzie, a jeśli już, nie ułoży się sensownie. Ciągle jestem w budowie. Ale jak zacznę i słowa pchają się jedne za drugimi, żeby je napisać, jestem taka szczęśliwa, taka wzruszona... Czuję, że wszystko ma sens, że moje życie ma sens i że jest wartościowe.  Z wypiekami na twarzy, czasem śmieję się z moimi bohaterami, czasem płacze, czuję to co oni.

- To musi być fantastyczne uczucie, takie zwieńczenie całego procesu jaki przeszłaś, a sama zmiana jest niesamowita. Ile obserwacji świata, ludzi, ile pokory, ile uważności, aby wyciągnąć ze swojego błędnego postrzegania świata, odpowiednie wnioski.- podsumowała Anna.

- Tak to prawda, ale ten proces się nie zakończył, myślę, że on będzie trwał do końca mojego życia-odparłam

- A kto Ciebie inspiruje? Czy masz kogoś, kto jest Twoim mentalnym przewodnikiem?- zapytał Andrzej.

- Oczywiście, że tak. Chyba każdy z nas powinien mieć kogoś takiego. Myślę, że nawet nie jedną osobę. Ja mam kilku, każdy jest zupełnie inny.  Zajmują się różnymi strefami życia.

- Co to za osoby?

- To Wojciech Eichelberger, Brian Tracy- strefa zawodowa, motywatorzy. James Doty, Beata Pawlikowska motywują mnie przede wszystkim duchowo. Chociaż W. Eichelberger i B. Pawlikowska, trochę zachodzą naprzemiennie w strefy, Beata - zawodowej, Wojciech- duchowej. Nigdy jednak  nie stosuje się w stu procentach do wszystkich wskazówek, wyciągam tylko to, co potrzebuję, do reszty dochodzę sama, np. idąc na spacer. Bardzo lubię spacerować, wybieram takie miejsca w mojej okolicy, gdzie jest najbardziej nieskazitelna przyroda i tam, całym sercem, duszą i wszystkimi zmysłami: węchem, wzrokiem, dotykiem, łączę się z przyrodą, a ona daje mi mądre i cenne myśli. To podczas spacerów dostaje natchnienia do pisania, doznaje poczucie szczęścia i wdzięczności za to wszystko co mam. Podczas spacerów odchodzą ode mnie troski, zmartwienia, problemy przestają być gigantyczne, czasem nawet znikają. Polecam spacery wszystkim.


- Niesamowita była historia wejścia Twojego na rynek książki. Targi książki 2022, wzięłaś do ręki mikrofon i się zaczęło. Opowiesz nam o tym?- zapytała Ania.

- To rzeczywiście śmieszna historia. Zupełnie nie zaplanowana, spontaniczna. Nawet nie wiem jak się to stało. Byliśmy z mężem po prostu na targach, zawsze lubiłam je. W torbie miałam dwie sztuki mojej pierwszej książki "Wystarczy jedna historia", w aucie miałam pudełko. Woziłam tak po prostu, a nóż, widelec, coś się zdarzy, że będę potrzebować.

- I zdarzyło się- powiedział Andrzej.

-Tak zdarzyło się- ha ha ha- przechodziliśmy z mężem obok miejsca przeznaczonego do prowadzenia i nagrywania wywiadów. W tym czasie trwał wywiad z węgierskim pisarzem János'em Háy. 

Ludzie chodzili, zatrzymywali się, słuchali, odchodzili. Klasyczne Targi Książki.

Wywiad się skończył, ja i Borys staliśmy w pobliżu. Prowadzący pożegnał pisarza, kamery zostały wyłączone. Nagle poczułam takie ukłucie w sercu, taki bodziec "teraz". Podeszłam do mikrofonu, włączyłam go i popłynęłam: - Szanowni Państwo, nazywam się Anna Borowska, jestem autorką książki, " Wymarzyłam sobie życie", która właśnie została wydana, przez Wydawnictwo Literackie. Napisałam tą książkę, ponieważ dotarło do mnie, że po szczęście trzeba samemu sięgnąć. Do tej pory, żyłam w podświadomym przekonaniu, że szczęście powinien mi ktoś dać. Oczekiwałam tego od wszystkich, tylko nie od siebie. Teraz wiem, że jest zupełnie inaczej, że każdy może być szczęśliwy. Wiem, że każdy jest wartościowy, nie ma lepszych i gorszych, tylko są ci, którzy w siebie wierzą i śmiało sięgają po swoje szczęście, i są tacy, którzy nie czują się wartościowi i sądzą, że szczęście im się nie należy. Szczęście jest dla wszystkich. Możemy czerpać szczęście, jak z niewyczerpalnego źródła, zuchwale. Ta książka nie jest poradnikiem. Opisany w niej jest proces, jaki sama przeszłam, a byłam schematycznym przypadkiem osoby, która, po pierwsze, uważała, że szczęście mi się nie należy, a jeśli już, to ktoś musi mi go dać.

Drodzy Państwo, trzeba się odważyć i sięgnąć po szczęście.


Jeśli ktoś chciałby mieć moją książkę, będę na Targach przez jakiś jeszcze czas. Na portalach społecznościowych umieszczę swoje nazwisko i tytuł książki z #Targi Książki Kraków 2022#. Jeśli się tutaj nie spotkamy, piszcie do mnie, wyślę książki, ze specjalną dedykacją.


Mój mąż nie stracił zimnej krwi, zrobił mi zdjęcie telefonem, wrzuciliśmy do sieci, dalej samo poszło.

Wzroku mojego męża nigdy nie zapomnę, to było coś jak pomieszanie totalnego szoku ze zdziwieniem, a w tym wszystkim patrzył na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz. Myślę, że gdybym opuściła swoje ciało i zobaczyłabym co ja robię, też miałabym wzrok równie bezprecedensowy jak on. 


- Świetnie, że w tym szoku, zachował zimną krew i zrobił to zdjęcie- skwitował Andrzej.

- To prawda. Spontanicznie zadziałaliśmy jak zgrany tandem- odparłam.


- A jakie są Twoje książki? Jakbyś miała powiedzieć kilka słów o nich, osobom, które ich nie znają- zapytała Anna.

- Moje książki, przede wszystkim, nie są książkami dla zabicia czasu. Tego bym nie chciała najbardziej. Czas jest tak cenny, że nie wolno go zabijać. Moje książki mają za zadanie sprawić, aby czytelnik spojrzał na swoje życie z innej perspektywy, spoza schematu w jakim wzrastaliśmy w naszej kulturze. I sprawić, że można pewne rzeczy zmienić i być szczęśliwym. Pisze po to aby, nie pouczać, ale pokazać, że wszyscy się gdzieś w życiu gubimy i każdy, podkreślam każdy, może zacząć wszystko od nowa i być szczęśliwym. Szczególnie chcę podkreślić, że każdy może być szczęśliwy, każdy. Czasem ludzie mówią, sama tak miałam -  dobrze ty możesz być szczęśliwy, bo masz to i to, on może być szczęśliwy bo ma coś jeszcze, ale ja, ja nie mogę być szczęśliwa, bo nie mam tego i tego. 

Wszystko masz, jesteś w pełni wyposażony, żeby być szczęśliwym, tylko uwierz w siebie, odnajdź w sobie to, co jest dla ciebie najcenniejsze, ale nie sugeruj się tym, co ma twój kolega, koleżanka, tylko ty. Tym się wyróżniamy, że jesteśmy indywidualnościami. Każdy ma coś wyjątkowego, co może wykorzystać, żeby czuć się spełnionym i szczęśliwym. Szukaj w sobie, nie w innych. Chyba, że w innych znajdziesz odbicie swojego działania. W książce : Luis Motenero, opowiadam historię chłopca, który nie chodził. Normalnie, w schemacie, w którym żyjemy, powiedzielibyśmy, że jest niepełnosprawny, ale gdy spojrzysz na niego z innej strony, był jak najbardziej sprawny. Brak możliwości chodzenia, doprowadziła go do tego, że stał się sławnym, cenionym pisarzem, któremu nic w życiu nie brakowało. Miał tyle w sobie siły i wiary, że rozdawał ją innym. Nie był nieszczęśliwy, mimo że nie chodził. Odnalazł w sobie inną możliwość przemieszczania się. Doskonale rozwiną swoją wyobraźnię, która wprost, galopowała, przemierzając cały świat. Stał się człowiekiem spełnionym, nieograniczonym schematyczną barierą, szczęśliwy. Podróżował, zwiedzał, pomagał innym.

To mają na celu moje książki, dawać wiarę, nadzieję, siłę, wskazywać drogę do tego, aby być sobą.


- Wspaniale! My również polecamy książki Anny Borowskiej, są naprawdę bardzo wartościowe - zakończyła Ania wywiad.


Nastąpiła przerwa reklamowa, ja opuściłam studio i pojechałam do hotelu. Dzisiaj wieczorem jeszcze Gala Literackiej Nagrody Nike.


Oto i mam, materializuje się to, co w swojej głowie kreowałam. Razem z Borysem, pod rękę wychodzimy schodami Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Ja w antracytowej, długiej sukience, rozmiar 34, proste włosy do ramion, delikatny makijaż. On w ciemnym garniturze, w błękitnej koszuli, która podkreśla jego jasnoniebieskie oczy. 

Czuję nieprawdopodobny spokój. Mój wewnętrzny ocean, delikatnie kołysze się, głaskany przez ciepły powiew wiatru. Lubię to uczucie, bo wiem, że gdy takie jest, wszystko będzie dobrze. Skoncentrowana, spokojna, dostojna, trzymająca rękę, na moim życiowym oparciu, silnym ramieniu mojego męża, nie bałam się niczego. Pewnym krokiem weszłam do sali inauguracyjnej.


- Laureatem Literackiej Nagrody Nike 2022, została książka pod tytułem - ogłaszający zawiesił głos, żeby zbudować napięcie - " Wymarzyłam sobie życie" Anny Borowskiej!

Wow, co za uczucie! W pierwszym momencie poczułam, jakby wielki głaz spadł mi na kolana, ale zaraz pojawiły się skrzydła, które podniosły mnie z miejsca i spokojnie kroczek, po kroczku, leciutko pozwoliły mi stopami muskać podłogę, tak abym w miarę w naturalny sposób, przemierzyła dystans od mojego miejsca, do sceny. W międzyczasie poczułam ciepłą dłoń mojego męża, przekazującą mi wyrazy uznania, radości i wsparcia.

Stanęłam przed mikrofonem, popatrzyłam na publiczność, i tak, jak to u mnie się dzieje, dostałam od niej turbo zastrzyk pozytywnej energii. Za moimi plecami, na wielkim bilbordzie, pojawiła się okładka mojej książki.

Cudowna chwila, spełnienie siebie, marzeń, sens mojego istnienia - chwilo trwaj!


- Szanowni Państwo - zaczęłam- stoję tu przed Państwem, odarta ze wszystkich póz, masek- wskazując na okładkę mojej książki, ciągnęłam dalej-w mojej książce zawarta jest naga prawda o mnie, o moich marzeniach, słabościach, o upadkach i podnoszeniu się z nich, o błądzeniu. Zawarte są w niej wszystkie moje emocje, które towarzyszyły mi w drodze do odnalezienia drogi do szczęścia. Najpierw musiałam zdiagnozować, czym jest dla mnie szczęście, później odbyłam bardzo długą przemianę. Wiele razy błądziłam, poddawałam się i wracałam, żeby to dobrze opisać, można by porównać, wracałam do takiego miejsca, które przypomina korek uliczny, w którym stoją ludzie,  niewierzący w siebie.

Korek do świateł, do skrzyżowania, do centrum, do takiego miejsca, jeśli swojego nie potrafimy odnaleźć, to pędzimy tam gdzie wszyscy. Gdzie trąbimy na siebie, wymachujemy rękami, przeklinamy, nie chcemy innym umożliwić włączenia się na nasz pas ruchu. Docieramy do celu i okazuje się, że ten cel nas nie cieszy, wręcz nam ciąży, że to nie to miejsce. 

Jeśli tak macie, wyjedźcie z tego korka, w najbliższą polną dróżkę, usiądźcie na trawie, wystawcie twarz do słońca i słuchajcie najpiękniejszego koncertu, śpiewu ptaków. Może dotrzesz do miejsca, gdzie mały strumyczek przecina ziemię. Zadziwiające jest to, jak mógł powstać, prawdopodobnie woda wypłynęła z podziemnego źródła, tak uparcie i systematycznie urabiała grunt, aż powstało koryto, w którym czuje się i mieści idealnie. Tak ja i każdy człowiek powinien swoje życie rzeźbić, jak mu serce dyktuje, jak pulsuję jego  źródło. Czasem płynie prosto i wie czego chce, czasem zbacza, bo się zagubi, a z tego zagubienia, może stać się dopływem i mieć udział w czymś naprawdę wielkim, lub może natrafić na dopływ i wówczas on staje się czymś ważnym i znaczącym. Słuchać serca i płynąć przez życie, tak jak nas prowadzi, nie kalkulując zbytnio. Życie dobrze nas prowadzi.

W cieniu zielonych liści, w blasku jasnego słońca, pod parasolem błękitnego nieba, zadaj sobie pytanie, czego chcesz, czego potrzebujesz i pytaj tak siebie każdego dnia, aż dostaniesz odpowiedź, a później brnij w pytania, chciej więcej  i więcej szczegółów.

  Pozwól sobie na marzenia, jeśli masz ciężkie początki, to żeby rozkręcić wyobraźnię, czytaj. Kiedy potrzebowałam bodźca do działania czytałam "Przeminęło z wiatrem". Tysiąc razy stawałam się Scarlett O'harą, żeby w końcu stać się sobą.

Był czas kiedy byłam tak nieśmiała i niepewna siebie, że gdy przychodziły mi do głowy genialne myśli, wstydziłam się ich. Zazwyczaj pojawiały się, gdy szłam na spacer. Zwykle na spacer wybieram miejsca, gdzie jest nieskazitelna natura. Wówczas pojawiały się w mojej głowie wartościowe pomysły. Po powrocie do domu, umykały jak sen, gdy budzisz się i otwierasz oczy. Aby nie stracić tego, pomyślałam, że mogłabym się nagrywać idąc. Upłynęło dużo czasu, zanim się odważyłam.

Szanowni Państwo, już wiele wiem, wiele rozumiem i potrafię, uczyć się i rozwijać mam nadzieję do końca życia. Chcę Wam powiedzieć jedno, każdy z nas ma swój wielki potencjał, każdy. Każdy ma prawo do szczęścia. Ale tym szczęściem nie jest główna arteria miasta, gdzie wszyscy pędzą. Szczęście jest w nas, tylko trzeba po nie śmiało sięgnąć.

Dziękuję bardzo za tak wielkie wyróżnienie. Tradycyjnie dziękuję: Bogu, mojej rodzinie, wydawcom i czytelnikom.

Szukajcie swoich własnych drogowskazów.


Tak więc czuję się świetnie, jestem spełniona, szczęśliwa i  jestem  posiadaczką wspaniałej nagrody. To wielkie uznanie dla mojej pracy. Praca, jak to dziwnie brzmi! Spędzam czas na tym co kocham robić, co mnie uskrzydla, daje mi mnóstwo radości, satysfakcji, poprawia humor. Czy to naprawdę nazywa się pracą? Gdy piszę, czuję się tak, jakbym była na wakacjach. Kolejna książka, to kolejna podróż, inne przygody, inne wrażenia i emocje. Czy to jest praca? Dla mnie to czysta przyjemność. Następne marzenie  się spełnia, zawsze chciałam,  kilka razy w roku wyjeżdżać na długie wakacje. Mam tak długie wakacje, jak długo będę mogła podróżować w głąb siebie. Zawsze będą to bezpieczne wakacje, ponieważ w każdej chwili będę mogła wrócić, przerwać niefortunną linię zdarzeń, albo zmienić jej bieg. Czego można chcieć więcej? Czyż nie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie?

Nieszczęśliwa jestem tylko wtedy, gdy bardzo mi się nie chce zacząć. Bo to jest tak, potrzeba chwili, aby zatopić się w sobie, tak samo, gdy wiem, że już czas skończyć na dzisiaj, ten moment wynurzenia również jest trudny. Jeśli poddam się temu, że nie zacznę i czas mi ucieka na czynnościach zwykłych, typu, coś posprzątam, pokręcę się, coś obejrzę, posiedzę z nosem w telefonie, czuję że czas mi bezpowrotnie uciekł i nie jestem zadowolona, tracę humor, bo nie czuję spełnienia. Gdy trzymam się w ryzach, siadam przed komputerem i nawet jeśli od razu nic nie przychodzi do głowy, to na pewno za chwilkę przyjdzie i odpłynę. Kocham to uczucie, kocham to co robię, jestem szczęśliwa.


Wróciłam ze świata show biznesu do domu pod Warszawą. Cykl spotkań, wystąpień oraz zaskakująca nagroda, totalnie rozhuśtały mnie wewnętrznie. Spokój i koncentracja, z którymi przyleciałam z Madery, leżą sobie na zielonej trawce i piją wino. Nastąpił chaos, pocieszające jest to, że z chaosu powstał świat, czyli jest dla mnie nadzieja. Cieszę się bardzo swoim sukcesem. Zamieszanie, które wprowadził w moim życiu rokuje nadzieje na duże wewnętrzne przemeblowanie. Czuję, że otwierają się przede mną nowe przestrzenie. Mój mózg przechodzi do następnego poziomu. Ciekawe gdzie mnie zaprowadzi tym razem.

Ale  na razie, skoro jestem tutaj i nie mam więcej spotkań, mam za to nagrodę. Trzeba to uczcić. Moje dziewczyny już czekają, szampan się chłodzi... Nie tracę więc czasu!


Ta historia kończy się happy end'em. Potrzebowałam jej, jak lekarstwa na grypę. Moja osobowość była chora, a przelanie na "papier" mojego zagubienia w zestawieniu z marzeniami, uleczyło mnie. Myślę, że nadszedł już czas na diametralną zmianę. Czuję, że jestem gotowa na nowe. Stoję twardo na nogach, nie potrzebuję się kryć. Przechodzę do drugiego etapu mojego opowiadania- spełniam marzenia. 


















piątek, 19 lutego 2021

Ojciec Dolindo Ruotolo

 "Nigdy się nie zniechęcaj, bo jeśli będziesz zniechęcony,

zaczniesz szukać samego siebie.

Jeśli chcesz odnieść sukces,

ukochaj to, że nie możesz go odnieść

wtedy, gdy tego chcesz,

spokojnie czekając na czas wyznaczony przez Boga"

wtorek, 2 lutego 2021

Lód

 Stoję na małym mostku, właściwie dla osoby mniej spostrzegawczej, ten mostek nie różni się niczym od uliczki, przebiegającej przez niego. Jedynie mały strumyczek przepływa  pod nim i tym się różni od reszty. 

Zwykle, podczas spaceru zatrzymuję się w tym miejscu i patrzę na płynącą wodę. Dzisiaj jest inaczej, dzisiaj nie widzę przepływającej wody, tafla jest zamarznięta i strumyk wygląda jakby spał, albo jakby był zatrzymany. Czas się zatrzymał? Jednak nie, rozglądam się w około, widzę przelatujące ptaki, z oddali dobiega głos szczekającego psa. Główną ulicą przejechał samochód. Płynąca po niebie chmura, zasłoniła słońce. Czas się jednak nie zatrzymał. Spojrzałam jeszcze raz na zamarznięty strumyk i trochę smutno mi się zrobiło, bo skojarzył mi się z naszymi niezrealizowanymi celami. Zwłaszcza, że jest pierwszy lutego, czyli minął miesiąc nowego roku i większość ludzi miała jakieś postanowienia noworoczne.

 Nasze słabości i brak wiary w to, że możemy zmienić swoje życie, zamrażają nasze postanowienia, dokładnie tak, jak mróz rzekę. Przyjdzie wiosna, słońce ogrzeje ziemię, lody puszczą, rzeka popłynie dalej. A co z naszymi celami? Odmrożą się kiedyś? Możemy rozpalić do siebie iskrę miłości. Uznać, że czasem możemy się mylić, że możemy popełnić błąd, że możemy upaść, ale też możemy wstać, ba nawet powinniśmy. Życie to proces, uczymy się, dojrzewamy do pewnych wyzwań, a nie rodzimy się i bez błędnie przechodzimy przez wszystkie etapy. Otulmy się szalem otuchy i zrozumienia, wówczas wszystkie lody puszczą, a my gładko przepłyniemy przez wszystkie meandry naszego życia, realizując punkt po punkcie nasze cele.

poniedziałek, 1 lutego 2021

Marzenia- ale jestem odjechana

 Marzenia - ale jestem odjechana


Czasem zastanawiam się, czy ja mam jakieś marzenia, bo przeraża mnie fakt, że tak sobie żyję na luzie, nigdzie nie pędzę, nie stawiam sobie poprzeczek. Nie koniecznie czegoś bardzo potrzebuję. Generalnie nie mam wielkich wymagań, nie potrzebuję wiele do życia. Trochę też myślę o zdrowiu i o środowisku. Zdaję sobie sprawę, że nie powinno się mieć zbyt dużo, ponieważ, po pierwsze, wytworzenie każdej rzeczy pociąga za sobą naruszenie środowiska, zniszczenie w mniejszym lub większym stopniu. Po drugie, fakt posiadania np.: wielu torebek, mnie wkurza, bo muszę się zastanowić, która mi dzisiaj pasuje. A ja po prostu lubię mieć uniwersalną, nie przepakowywać się, portfel, klucze, żetony do wózków, okularów jeszcze nie noszę, to póki co, jeden problem mniej. Po kolejne, nie lubię zagracać domu, nie lubię szaf wypchanych po brzegi. Lubię luz i przestrzeń. Myślę o zdrowiu i urodzie, dlatego nie potrzebuję wiele, heh dziwne. Pewnie wiele kobiet by pomyślało, że skoro myślę o urodzie, to potrzebuję mnóstwa  kosmetyków do pielęgnacji, krem, tonik, maska do twarzy, do włosów, płyn do demakijażu i tysiące tysięcy innych produktów, które mogą nas utrzymać w zdrowiu i urodzie. Dla mnie te produkty nie istnieją. Najlepszym produktem do codziennej pielęgnacji jest olej lniany, który oczyszcza twarz z zabrudzeń, z makijażu, odżywia, nawilża i jest ekologiczny. Żadnych minusów, same plusy. I tak z wieloma innymi rzeczami.
Jestem przekonana, że to co mogę zrobić dla swojego  zdrowia i urody, to nie podarować sobie syntetyczne kosmetyki, tylko to co mam w lodówce. 
Poza tym, uważam, że częste wizyty u fryzjera, kosmetyczek, na dłuższą metę nam bardziej szkodzą niż pomagają.
Generalnie czuję, że mam wszystko, czego potrzebuję, mam dom, samochód, wspaniałą rodzinę, spokojną pracę, w której nie oczekuję awansu. 
Pewnie, że dom, mógłby być bardziej luksusowy, samochód ekstrawagancki, ale dla mnie największym luksusem jest spokój. Fakt, że nie biorę sobie na barki, takich przedsięwzięć, które spędzają sen z powiek, aby spełnić sobie marzenie materialne, sprawia że jestem spokojna i z czystym sercem mogę powiedzieć, nie mam marzeń. Ale, czy to oznacza, że nie mam celów w życiu, do których powinnam dążyć, żeby nie stać w miejscu? Ktoś jeszcze dorzuci, że jak stoisz w miejscu, to się cofasz, a to już jest tragedia. Do przodu, szybciej, więcej. Nie, nie, nie! Nie tędy droga. Ja chcę wolniej, spokojniej, bezpieczniej, zanurzyć się w mój świat i marzyć o tym, że w każdy dzień mojego życia budzę się z uśmiechem, czuję w sercu radość, że znowu, za nic, tak po prostu, otrzymałam wspaniały dar, dzień, czas, który mogę wykorzystać, tak jak ja chcę najbardziej. Mogę wpaść na jakiś wspaniały pomysł, mogę spotkać kogoś, kto mnie zainspiruje, mogę ja być dla kogoś inspiracją, mogę komuś pomóc, świadomie lub nieświadomie, mogę tyle zrobić...!
 Czy nie przywykliśmy za bardzo do takich cudownych darów, że budzimy się rano i myślimy: ech, znów trzeba wstać i znów praca, dom i tak w koło? Wchodzimy w schemat dnia codziennego i nie zastanawiamy się, że coś można zrobić inaczej, że można docenić to co się ma, bo co by było, gdybyśmy nie mieli pracy, domu?
Za myślą podąża energia, czyli wszystko o czym myślę, realizuje się. Zdaję sobie sprawę, że wszystko potrzebuje czasu, więc na spokojnie, cieszę się każdą chwilą i wierze w to, że życie dobrze mnie prowadzi. Czyli mam marzenia, czy nie? 

środa, 30 grudnia 2020

Życzenia świąteczne Boże Narodzenie 2020

 Ks. Jan Twardowski


Pomódlmy się w Noc Betlejemską


Pomódlmy się w Noc Betlejemską

W Noc Szczęśliwego Rozwiązania

By wszystko nam się rozplątało

Węzły, konflikty, powikłania.


Oby się wszystkie trudne sprawy

Porozkręcały jak supełki

Własne ambicje i urazy

Zaczęły śmieszyć jak kukiełki.


I oby w nas złośliwe jędze

Pozamieniały się w owieczki

A w oczach mądre łzy stanęły

Jak na choince barwnej świeczki.


By anioł podarł każdy dramat

Aż do rozdziału ostatniego

Kładąc na serce pogmatwane

Jak na osiołka-kompres śniegu.


Aby wątpiący się rozpłakał

Na cud czekając w swej kolejce

A Matka Boska cichych, ufnych

Jak ciepły pled wzięła na ręce.


Cóż jeszcze mogę Wam życzyć, w pięknym wierszu ks. Jan Twardowski wszystko zawarł.

Tradycyjnie, dużo zdrowia, miłości, odnajdywania radości w nieoczywistych sytuacjach, wiary w to, że mimo wszystko, jest najlepiej jak mogło by być i nadziei, że droga, którą podążamy, zaprowadzi nas tam, gdzie pragniemy być.


Wszystkiego dobrego na święta, na Nowy Rok i na każdy kolejny.


piątek, 12 lipca 2019

Marzenie

Znaleźć takie miejsce na świecie,
ciche i bezpieczne.
Schować się tam i nawiązać kontakt
ze swoim wnętrzem,
I snuć historię, którą by opowiedzieć ludziom
nie po to, by ich pouczać,
po to, by ich zatrzymać w biegu do nikąd

Użyj prostych słów i opowiedz o rzeczach niezwykłych
Arthur Schopenhauer